A teraz opowiem wam historię wigilijną z cyklu" z zycia wzięte"
Piszę w temacie o Tyberiuszu,bo nie chcę zakładac osobnego,a on podejrzewany był o udział w zajsciu
Otóż w noc wigilijną,kiedy odjechali goście, wybralismy się wszyscy na Pasterkę do Sióstr Elzbietanek,które niedaleko nas mają swoją siedzibę.Lubimy tam chodzić,bo jest miło,kameralnie,wszyscy chodzący tam do kaplicy znają się przynajmniej z widzenia.Po pasterce jest zawsze wspólne łamanie sie opłatkiem i składanie zyczeń.Tak tez było i tym razem.Po Pasterce wrócilismy do domu ,a raczej na podwórko ,bo do domu wejść nie mogliśmy,ponieważ zgubiłam klucz od drzwi frontowych Zapasowy klucz został w domu.
.Przetrzepałam kieszenie w płaszczu włacznie z chusteczkami higienicznymi-bezskutecznie. Sprawdziliśmy na tarasie i wokół niego,czy przypadkiem mi tam nie wypadł-nadal nic Wróciliśmy do kaplicy stawiając na nogi siostry -właśnie zamiatały podłogę w kaplicy.Niestety-nic nie znalazły.Sama sprawdziłam-tez nic.Kolejny powrót na podwórko i poszukiwania-tym razem dla lepszej widoczności w świetle reflektorów samochodu-nadal nic.Podejrzenie padło na Tyberiusza,że wypadł mi klucz na taras ,a on wyniósł gdzieś w kąt podwórka...
Po krótkiej naradzie ustaliliśmy,ze nie będziemy po nocy szukac noclegu,tylko włamujemy sie do własnego domu.Wybór padł na okienko na strychu.Tak więc długa drabina( na szczęście była taka w posiadaniu),jakis przecinak i szyba z okienka za sprawą syna spadła na ziemię..Za chwilę moglismy wejść do domu. i po zabezpieczeniu wybitego okna udac sie na spoczynek.
A klucz znalazł się następnego dnia jak sie rozwidniło.Leżał sobie w trawie niedaleko tarasu.Tak to jest,jak zamyka sie drzwi w rękawiczkach i potem niewielki klucz wsuwa się do kieszeni
Napisałam tak ku przestrodze dla innych