dzięki
i jasne, proszę
Kulinarnik Towarzyski część piąta, czyli:
Awaryjna przekąska z makreli
- No, kochana, dobrze, że jesteś - wystękała ciocia Jadwiga, wpychając się bezceremonialnie do mieszkania - strasznie tu do was dużo tych schodów!
No tak, drugie piętro to nie przelewki... Boże, ciotka Jadwiga, a chłopaków nie ma! Uświadomiłam sobie całą grozę sytuacji.
- A gdzie to Artunio i Piotruś? - zapytała starsza pani, najwyraźniej czytając w moich myślach.
- Pojechali na cały dzień nad wodę, uczą się łowić ryby - uśmiechnęłam się na samą myśl o moim mężu, który miałby założyć robaka na haczyk.
- Matko Święta! - wykrzyknęła ciocia - Pokaleczą się! Jak ty im mogłaś pozwolić na takie niebezpieczne zajęcie? - wskazała na mnie oskarżycielsko tłustym paluszkiem, a ja w moment poczułam się jak wyrodna matka i żona.
- Może wejdzie ciocia? - zaproponowałam słabym głosem. - Herbaty, kawy?
- Nie kłopocz się - ciocia poklepała mnie po ramieniu, sadowiąc się wygodnie na kanapie. - Nie zostanę długo, może tylko herbaty i jakąś małą przekąskę, ale naprawdę nic wielkiego, bo obiad już jadłam - krygowała się, a mnie oblał zimny pot.
- Eee... jasne, przekąska, już - przełknęłam ślinę - to ja włączę cioci kasetę z ostatnich urodzin Piotrusia i pójdę do kuchni coś przygotować.
Ciocia zadowolona chwyciła pilot w tłuste łapki, a ja popędziłam do kuchni zgarniając po drodze komórkę, moją ostatnią deskę ratunku.
- Anka! - wysyczałam do telefonu - ciotka Jadwiga przyjechała i chce przekąskę!
- A co ona tam do cholery robi?! - zdenerwowała się moja przyjaciółka, dobrze znając moje zdanie na temat Jadwigi, która właściwie nie była nawet ciotką w pierwszej linii, tylko jakąś dalszą kuzynką mamy Artura, znaną ze swojego wścibstwa, uwielbienia dla plotek i obżarstwa.
- Siedzi! I czeka na przekąskę! Ogląda kasetę, póki ogląda to nic jej sprzed telewizora nie ruszy, ale ten film ma tylko dwadzieścia pięć minut, a już chwilę temu zaczęła!
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - Anka przejęła dowodzenie - Powiedz mi, co masz w lodówce, w szafkach i w ogóle co jadalnego, tylko migiem!
- Dwa jogurty, mleko, wędzoną makrelę, paprykę czerwoną, mąkę, krakersy, zielone oliwki, dżem truskawkowy i jabłka - wyjęczałam - Nic więcej, Artur miał zrobić zakupy, jak będą wracać do domu, jestem z tym babsztylem sama.
- Nie panikuj! Teraz słuchaj uważnie i zapamiętaj wszystko, bo nie dasz rady nic zrobić jedną ręką, więc zaraz musimy skończyć gadać. Nastaw wodę w małym garnku, żeby się szybko zagotowała. Rozkrój paprykę, wyjmij pestki, ćwiartkę zostaw i pokrój w cienkie paseczki, resztę wrzuć do wody i podgotuj chwilę aż zmięknie. Wyjmij z garnka, wsadź pod zimną wodę, wtedy uda się zdjąć skórę. Jak nie całą to nie szkodzi. Zdejmij skórę z makreli, wyjmij ości. Ugotowaną paprykę, makrelę i oliwki wrzuć do blendera, dodaj łyżeczkę oliwy, szczyptę pieprzu i ząbek czosnku. Zmiksuj, posmaruj tym krakersy, udekoruj surową papryką. Nic innego na szybko teraz nie wymyślimy. No, Buziaki, bierz się do roboty i czekam na telefon jak jędza sobie pójdzie.
Kiedy wkroczyłam do pokoju z talerzem krakersowych przekąsek film właśnie się kończył. Ciotka sięgnęła po jedną i za chwilę pałaszowała w takim tempie, że sama zdołałam zjeść tylko dwa kawałki.
- Niezłe, niezłe - pochwaliła, plując okruszkami - zupełnie nie rozumiem, czemu cała rodzina mówi, że taka z ciebie beznadziejna gospodyni.
Po wsadzeniu mi tej przysłowiowej szpili pożegnała się i zniknęła mi z oczu, mam nadzieję, że na długo. Wykręciłam ponownie numer Anki:
- Kocham cię kobieto, normalnie kocham - oświadczyłam, ledwo odebrała.
- O, czyżbym znowu uratowała ci życie? - zachichotała w odpowiedzi.
- No, ba! - odparłam i zaczęłam zbierać się do sklepu po drugą makrelę. Moi mężczyźni mieli dzisiaj ochotę na rybę, to ją dostaną.
Kulinarnik Towarzyski część szósta, czyli:
Krokiety za szpinakiem
- Źle się czujesz? - popatrzyłam z niepokojem na Piotrusia, który leżał smętnie w łóżku, zamiast zerwać się energicznie jak co rano i poganiać mnie, żeby szybciej dojść do przedszkola.
- Głowa mnie boli - wymamrotał, wciskając buzię w poduszkę. Dotknęłam jego czoła. No tak, ciepłe.
- Widzisz? Mówiłam, że wczoraj było za zimno na pływanie - zerknęłam na zegarek. Za godzinę powinnam być w pracy, Artur już wyszedł do swojej, a ja mam dzisiaj spotkanie z ważnym klientem i po prostu nie mogłam zostać w domu.
- Dzwonimy do babci - zadecydowałam, wykręcając numer telefonu mojej mamy.
- Halo? - odebrała w końcu, strasznie rozespanym głosem.
- Mamo, Piotruś ma małą gorączkę, a ja nie mogę zostać z nim w domu, przyjdziesz?
- Będę za jakieś dwadzieścia minut - zgodziła się i odłożyła słuchawkę, zanim zdążyłam dodać coś jeszcze.
Obiecane dwadzieścia minut przeciągnęło się do pół godziny i kiedy byłam już prawie pewna, że spóźnię się do biura, stanęła w końcu w drzwiach.
- Co masz w tej torbie? - zapytałam podejrzliwie, bo mama tuliła do siebie spore zawiniątko.
- Jedzenie - burknęła i zajrzała do lodówki - I jak widzę słusznie. Głodzisz dziecko?
- Oj przestań - zdenerwowałam się - Piotruś zawsze je w przedszkolu, a większe zakupy robimy przed weekendem.
- Dobra dobra - pokiwała głową, wypychając mnie za drzwi - Leć, my tu sobie sami damy radę.
Zebranie przeciągnęło się trochę. Zaraz po pożegnaniu naszych kontrahentów zadzwoniłam do domu.
- Tak, słucham?
- Jak on się czuje?!
- Jezu, nie wrzeszcz tak - mama najwyraźniej odsunęła słuchawkę od ucha, bo jej głos zaczął dobiegać do mnie z oddali - Lepiej się czuje, wszystko w porządku, a teraz przepraszam cię ale szpinak mi się przypali, wracam do kuchni.
Moje biedne dziecko! Biedny, chory, bez mamusi i jeszcze zmuszają go do jedzenia tej paskudnej papki, której nie cierpi? Ma to zresztą po mnie. Naprawdę, co to za pomysł, katowanie wnuka!
Zebrałam się w pośpiechu i poleciałam do domu. Zastałam Piotrusia siedzącego w łóżku, z talerzem na kolanach.
- Mamo! - popatrzyłam na nią wściekle - Przecież ty wiesz, że my nie lubimy sz...
- Cicho! - huknęła na mnie nagle tak, że aż podskoczyłam - Marsz do kuchni i daj dziecku zjeść spokojnie!
Powlokłam się za nią potulnie.
- Zwariowałaś? To ja tu używam podstępu, żeby zjadł obiad, a ty chciałaś wszystko wypaplać? - z rozmachem postawiła przede mną talerz z jakimiś krokietami.
Obwąchałam je podejrzliwie.
- A to co?
- Szpinak. Tylko w bardziej strawnej wersji. Smażysz naleśniki, smarujesz każdy z nich podduszonym szpinakiem z mrożonki. Do duszenia koniecznie trzeba dodać czosnek, sól i pieprz. Potem posypujesz serem, zwijasz w kopertkę, panierujesz. Wykorzystałam tą gotową ostrą panierkę, znalazłam w szafce. No, a potem smażysz i jesz. Albo można usmażone przełożyć do naczynia żaroodpornego, posypać jeszcze serem i zapiec.
- A wiesz, że dobre? - odważyłam się w końcu skosztować.
- Pewnie, że wiem - wzruszyła ramionami - Chyba nie myślisz, że dałabym Piotrusiowi coś niedobrego?
- Ale jak ty go w ogóle zmusiłaś, żeby zaczął jeść? Przecież on zawsze chce dokładnie wiedzieć, co ma na talerzu. Uświadomiłaś go, że to jest ze szpinakiem?
- No coś ty - postukała się lekko palcem w głowę - Tu trzeba mieć trochę pomyślunku! Powiedziałam, że robię wyjątkowe krokiety dla prawdziwych mężczyzn i nie wiem, czy nie jest na takie za mały.
- A on co na to?
- Powiedział, że jest już prawie dorosły bo niedługo pójdzie do zerówki i że chce dwa - zaśmiała się, cmoknęła mnie w czoło i wyszła, machając do mojego prawie dorosłego syna, który właśnie wylizywał talerzyk.