Szelkowy Zielony Śledź skłonił mnie do uważniejszego przyjrzenia się z postępowaniem z rybą I tym razem zrobiłem tak:
Jak to w markecie pokornie pchając wózek wzrokiem szukam ładnych dziewczyn by czas jakoś przyjemniej zleciał a małżonka wrzuca do kosza co chwilę coś innego. Jak na złość ludzi mało i nie bardzo jest na co popatrzeć zatem chcąc nie chcąc gdzieś wzrok na wystawiane towary pada i nagle pewien szczegół wzrok mój przykuł:
Nototenia chyba się toto nazywało – mrożone bo mrożone ale wygląda dość uczciwie, piszą że glazury 15% ( i tak to mniej więcej wygląda) do tego cena 10,80 /kg więc
kombinuję tak:
Nigdy tej rybki nie jadłem szkoda, że nie mogę się tu niczego dowiedzieć tzn. w jakich wodach toto łowią, kto to łowi i gdzie przerabia. Myślę sobie dalej, że zapewne mrożone przyjeżdża do Chin tam rozmrażają, patroszą znów mrożą i jedzie w świat.
To jeszcze byłoby całkiem nieźle, ale pewnie jeszcze kilka razy po drodze to mrożą i rozmrażają – resztki krwi świadczą, że mogło to się zepsuć zanim trafiło do sklepu tak jak to było kiedyś z płetwą rekina, którą tak też sobie kupiłem.
Po kilkunastu minutach trochę zaczęły boleć nogi od stania kiedy to już wiedziałem ile i które to ogony będą w moim posiadaniu.
Tak też się stało, w domu odruchowo postąpiłem w sposób jak się okazuje dla mnie całkiem naturalny czyli do gara z wodą i do tego opisywaną już gdzieś tu kiedyś ilość soli, a że mrożone ustrojstwo to czas wyznaczyłem na 2,5 godz.
W tym czasie znalazłem informacje, że łowią to gdzieś daleko na południu świata więc pomyślałem, że wody tam powinny być czyste zatem apetyt rósł i ciekawość jaki to smak reprezentuje spokojnie sobie rosła.
Po nasoleniu zastało już tylko obranie z łusek i poprawki w oczyszczeniu, następnie trochę przepłukać i osuszyć co nie co.
Dalej już tylko rozgrzany olej i wstępna konsumpcja.
Z resztą rybek postanowiłem jednak postąpić trochę inaczej więc do (zimnego tym razem) oleju trafiła szczypta cukru odrobina soli, trochę majeranku, czosnek granulowany pieprz i mielona słodka papryka oraz kilka kropli soku z cytryny.
W to rybki i do lodówki na noc całą, a wyglądało to tak:
Następnego dnia, coś koło południa delikatnie oprószywszy mąką na gorącą patelnie I już po kilku minutach zrobiło mi się coś takiego.
Cóż dziś z tego pamiętam?
Otóż rybka nie była taka zła, rzekłbym nawet całkiem smaczna, jednak wyraźnie dało się wyczuć, że bardzo długo była mrożona powiedziałbym nawet, że stanowczo zbyt długo, ale tego już niestety kupując stwierdzić się nie da.
Bardzo podobna rybka, zarówno w smaku jak i wyglądzie od pewnego czasu występuje dość licznie w naszych wodach przybrzeżnych. Babką byczą ją nazywają i bardzo łatwo jest złowić kilka sztuk.
Na pewno będzie świeża i znacznie smaczniejsza choć jest troszkę mniejsza.
Tym co mają trochę dalej do wody mogę tą rybkę z marketu polecić bo jeśli trafi się akurat taka partia co to nie jest mrożona kilka lat może odwdzięczyć się dobrym smakiem minimalną ilością ości i łatwością w oczyszczeniu jak i potem przygotowaniu.