Mieliśmy ostatnio na działce małą (dosłownie) przygodę - robię coś przy kompostowniku, ale słyszę, że na naszej górze z ziemią coś wciąż piska, aż w końcu kątem oka zauważyłam jak biegła - mała myszka
Prześliczna, o taka:
Dosłownie maleńka, może jak dwa orzechy laskowe
Myszka łazi po trawach, obgryza nasionka, czyści futerko - miałam Magdę na kwadrans z głowy z takim kinem
Co się okazało później - chyba cały miot właśnie świeżo wyszedł z gniazda - bo łaziło niezbyt poradnie tych małych myszek 5 (w każdym razie tyle spotkałam, ale ponieważ często piskały do siebie jestem prawie pewna że więcej nie było). Owszem śliczne - ale cholera jasna ja mam drzewka owocowe, winogrona...
I właściwie nie wiem, czy to aby nie jest nornik czyli najgorsza cholera z możliwych w ogrodzie
Cóż było począć - odłowiłam po kolei to towarzystwo (nie takie to było trudne przy odrobinie sprytu) i wypuściłam na tą naszą drogę działkową, w pobliżu zarośli i tarnin, myślę fajnie, wejdą sobie w krzaczki, znajdą jedzenie, powędrują dalej w łąkę w stronę lasu. Akurat
Jak szłam z ostatnią myszką to ja się patrzę a całe to towarzystwo (piskając do siebie, a jakże) zachrzania drogą pod górę znów na moją działkę
Cóż hehe odłowiłam je jeszcze raz, tym razem wrzuciłam razem do zamykanego pojemnika - i jak Jurek przyjechał wziął je za pazuchę i wyniósł aż na skraj lasu - teraz to juz mam nadzieję że nie wrócą
Być może trzeba je było
- ale nikt z nas nie miał serca, dostały szansę na dalsze życie - a czy im się uda to i tak nie wiadomo